Tuesday 7 April 2020

Koronę noszę na głowie, a nie w sobie


Nie boję się. Nawet nie zaczęłam. Nigdy nie powiedziałabym Mamie, że się boję. Mimo, że codziennie dowiaduję się o śmierci młodej osoby, która niosła pomoc chorym, cały czas idę twardo. Zaciskam pięści i z podniesioną głową pomykam korytarzami naszego szpitala, dumna i pełna mocy jak czołg. Naprawdę, newiele sytuacji jest w stanie mnie złamać.
W Bogu pokładam nadzieję, dlatego nie odczuwam strachu. Lęk jest tutaj nieprzyjacielem, najgorszym towarzyszem w tej trudnej dla wszystkich drodze.


Proszę Boga, by oszczędził naszych pacjentów. Na każdym dyżurze jestem czujna najbardziej jak tylko potrafié. Monitoruję ich stan zdrowia, przyglądam się im. Widzę sporo energii i motywacji.  Nie chcę zaznać porażki. Tyle do tej pory walczyłam.
Myślę o przeszłości, o latach osiemdziesiątych i katastrofie nuklearnej w Czarnobylu. Po dzień dzisiejszy pamiętam smak płynu Lugola. Płyn, który być może ocalił moje życie oraz wiele innych istnień. Mama opowiadała, że jej przyjaciółka, która mieszkała ulicę dalej, urodziała po tej katastrofie martwe dziecko, którego lekarze nie chcieli jej pokazać. Mama mówiłą, że mogło być bardzo zniekształcone. Tamten moment w historii był prawdziwym powodem do niepokoju. Skutki tej olbrzymiej katastrofy odczuwamy po dzień dzisiejszy. Całkiem sporo osób boryka się z chorobami tarczycy, niektóre dzieci chorują na białaczkę, mamy problem z niepłodnością u co piątej pary.


Walka trwa. Musimy zwyciężyć. Codziennie powtarzam sobie, że koronę noszę na głowie, a nie w sobie. Mówię to dobitnie po cichu, w myślach. Wierzę, że będzie dobrze. Musi być. Innego scenariusza nie przyjmuję do wiadomości.
Odpoczywam. Teraz, przez trzy dni będę zbierać siły. Spędzę trochę czasu w ogrodzie. Spróbuję wzmocnić odporność i skorzystać z wiosennego słońca, którego promienie coraz cieplej dotykają nas.

Po wszystkim, chciałabym przylecieć do Polski. Wcześniej zatrzymać się na parę dni w Berlinie lub Monachium. Miałam w planie zwiedzić zamek Neuschwanstein.


Dziś pogoda jest baśniowa. Piszę ten post siedząc w ogrodzie przy filiżance herbaty, zaparzonej ze świeżej pomarańczy. Mam przy sobie aparat fotograficzny i manuskrypt, który zamierzam dalej edytować. Moje króliki gonią się, skaczą po ogrodzie, podjadają trawę, kopią dziury. Doceniam przebywanie w ogrodzie bardziej niż kiedykolwiek. Nigdy wcześniej nie potrzebowałam jego uroków bardziej niż teraz.