Saturday 18 July 2020

Dlaczego małżeństwo jest sakramentem?



To pytanie zadaję sobie już od dawna. Od jak dawna, tego nie pamiętam. Wiem jednak, że są osoby, które podobnie jak ja zastanawiają się nad tym, dlaczego małżeństwo jest uznawane za sakrament, co za tym przemawia. Jakie kryteria wpłynęły na decyzję o 'wpisaniu' tego rytuału do listy sakramentów świętych? Rytuału, bo według mnie jest to tylko rytuał, tak jak pogrzeb, czyli przejście na nową drogę życia, stan. Czy małżeństwo powinno być uznane za sakrament święty, jeśli w wielu przypadkach dwoje ludzi nie prowadzi świętego trybu życia? Uważam, że ślub kościelny jest ważny, służy pobłogosławieniu dwojga ludzi, którzy się kochają i mają żyć pod jednym dachem. I na tym powinno się poprzestać. Tymaczasem, od młodych oczekuje się deklaracji, których bardzo często nie są w stanie spełnić, np. nie chcą mieć dzieci, bo przecież mogą nie chcieć mieć potomstwa i to z różnych względów, np. trauma z dzieciństwa lub poważna choroba genetyczna...Czy zatem małżeństwo powinno być sprowadane tylko do chęci posiadania dzieci? Czy naprawdę tylko o to ma chodzić? Zatem dlaczego Kościół dopuszcza do zawierania ślubów przez pary starsze, np. pięćdziesięciolatków? Jaką rolę ma spełniać ich małżeństwo? A co z tzw. 'białymi małżeństwami', które deklaruja zaniechanie współżycia?

Może wyjaśnię w kilku punktach, co ja uważam na temat istoty sakramentu i czym on jest dla mnie:

1. Osobiste przymierze z Bogiem, spotkanie, szczera, otwarta i uświęcająca relacja. Tak wygląda to w przypadku chrztu świętego, komunii świętej, bierzmowania, spowiedzi... Jednak w przypadku małżeństwa sprawa wygląda nieco inaczej. Do tego potrzebna jest jeszcze 'ta druga osoba', jej 'oświadczenie', czy szczere? A no waśnie, tego nikt do końca nie wie, prócz jej samej. To wyklucza 'osobistą' relację z Bogiem. Mówi sie też o małżeństwie jako 'powołaniu'. Dobrze, zgadzam się, ale jest wiele osób, które mają powołanie do małżeństwa, jednak nie maja z kim tego powołania wypełnić. Są też takie, które nie mają powołania, ale mimo wszystko wstępują na tę drogę, bo maja ku temu 'jakieś' powody. No właśnie, koncecpcja zawierania małżeństwa możę odbiegać od koncepcji zawierania np. chrztu, bierzmowania, komunii świętej. Nigdy tak naprawdę nie jesteśmy w stanie dowiedzieć sie, co ta druga osoba ma na myśli wypowiadając słowa przysięgi małżeńskiej. Dlatego, że nie jest to osobiste zawieranie przymierza z Bogiem. Uczestniczy w tym obrzędzie ta druga osoba, za której wypowiedzenie słów przysięgi nie ponosimy tak naprawdę odpowiedzialności. Poza tym, jeśli jeden z małżonków zdecyduje sie porzucić swoją żonę/męża, wówczas ta druga, często niewinna osoba cierpi i jest uzawana za współwinną, ma ograniczone prawa jako członek Kościoła, jest niemile postrzegana (rozwodnik). 

2. Różne kryteria doboru męża/żony. Przystępując do sakramentu chrztu, bierzmowania, komunii świętej ustalone są dosyć proste, jasne i równe dla wszystkich kryteria. No, powiedzmy, że nie są one skomplikowne do spełnienia. Wystarczy szczera chęć do zawarcia sakramentu, znajomość modlitewnika. Poza tym, nic się w wymiarze materialnym nie zyskuje, ani nie traci zawierając sakrament chrztu, czy komunii świętej. Mam tu na myśli zmianę statusu materialnego. W przypadku małżeństa, sprawa wygląda nieco inaczej. Często jest tak, żę kobieta poszukująca wybranka, kieruje się zasobnością jego portfela. Może tez patrzeć na jego status społeczny, zawodowy, prestiż. W przypadku wyjścia za mąż, jej sytuacja materialna ulegnie polepszeniu. Możliwe, że jej 'sakramentalny mąż' zapewni jej byt, o jakim zawsze marzyła. Poza tym, jeśli ma wyjść za mąż i ma wybór między prostym rolnikiem, rzemieślnikiem, czy hydraulikem, a adwokatem, to oczywiste jest, że wybierze tę lepszą partię. W dodatku, jeśli ma 'na co go złapać', bo atrakcyjna jest nieziemsko i niegłupia, to czemu nie? Z kolei wszyscy wokół mogą zazdrościć, komentować, plotkować...Tak niestety jest.
Czasami też o takim wymarzonym kandydacie odpowiada po prostu szczęśliwy traf. Tak bywa. W przypadku pozostałych sakramentów tak nie jest.
Są różne inne powody, dla których ludzie biora ślub. Kiedyś istną zmorą młodych dziewcząt była łatka 'starej panny'. Dziś na szczęście nikt sobie z tego nic nie robi, zwłaszcza, że wokół nas jest mnóstwo par, które rozwodzą się. Mówi się zatem, że "wolę być starą panną niż rozwódką..." To zazwyczaj zamyka usta wszystkim wścibskim. Dziś kobiety, ktore nie miały szczęścia w miłości zazwyczaj odnajdują się bardzo dobrze w trybie tzw. singielki, robią świetne kariery, rozwijają się, podróżują...
Wracając jednak do powodów zawierania ślubów. Znam parę, która wzięła ślub z powodu, jak to określił pan młody: 'z przyzwyczajenia do siebie'. 
Często lęk przed staropanieństwem, czy samotnością jest przyczyną, dla której panna (także kawaler), która jest bliska 'trzydziestki' decyduje się na małżeństwo ze swoim partnerem. Lęk przed tym, że może już 'nikogo innego nie pozna', 'ten jest dla niej odpowiedni', czy 'jakoś to będzie'. To według niej wystarczy...Boi się samotności, chciałaby mieć dzieci...Poza tym im dłużej się szuka, tym szanse na znalezienie właściwego kandydata maleją. Moja babcia mawiała: 'Znajdź sobie kawalera za młodu, już jako nastolatka, bo potem ci najlepsi będą juz zajęci...' Coś w tym jest za pewne.

3. Sakrament powinien być dostępny dla wszystkich i na równych zasadach/szansach. Bardzo często fakt, czy ktoś znajdzie tę drugą połówkę zależy od aparycji, stanu zdrowia, stanu psychicznego, materialnego, czy po prostu od szczęśliwego przypadku lub jego braku. W przypadku pozostałych sakramentów to wcale nie ma znaczenia. Nie trzeba umawiać się na randki, stroić, malować, golić, czesać, starać się przypodobać tej drugiej osobie. Są też bardzo nieśmiali ludzie, którzy mimo że mają ciekawą osobowość i nie brakuje im aparycji, nie są w stanie pokazać się ze swojej prawdziwej strony z uwagi na tremę na pierwszym spotkaniu. Wiele osób niestety zakłada również maskę. Kolejna sprawa to osoby niepełnosprawne. Jak potwornie ciężko musi im być na sercu, mając w swojej świadomości fakt, że ich szanse na małżeństwo sakramentalne przekreśla kondycja, na którą zresztą nie mają wpływu.

4. Liczba unieważnień sakramentu małżeństwa...Czy jest w Kościele inny sakrament, który tak licznie jak ten jest poddawany wątpliwościom, poddawany procedurze kończącej sie unieważnieniem? Chyba nie ma. Zawarcie sakramentu nie powinno prowadzić do unieszczęśliwienia człowieka, zniewolenia, cierpienia (w tym także dzieci). Zatem kto wpadł na pomysł uznania małżeństwa za sakrament, skoro jest to dosyć ryzykowany wybór, czy też niepewna droga, która może zakończyć się tragedią. Znam osoby, (w tym moją mama) które małżeństwo pogrążyło, zniszczyło. Czy jest inny sakrament, który może przynieść ze sobą takie skutki? Jak wytłumaczyć fakt, żę w niektórych małżęństwach dochodzi do przemocy, a nawet wykorzystywania seksualnego przez ojca? To jest sakrament? Gdzie tam jest Bóg, pytam się? 

5. Duch czasu i przemiany społeczne. Kiedyś ludzie, którzy zawierali ślub kościelny pochodzili zazwyczaj z tej samej lub sąsiedniej wioski, czy miasta. Mieli z reguły te same poglądy, należeli do tego samego Kościoła, uczęszczali do tej samej parafii. Wszyscy sąsiedzi wiedzieli, kto z kim 'za rękę chodził'. Dziś jednak sprawa wygląda zupełnie inaczej. Ludzie podróżują za uczelnią lub pracą do innego miasta, a nawet państwa. Tam z kolei poznają ludzi lokalnych, podróżnych, imigrantow z innych kultur, wyznań, czy religii. I tu zaczynają pojawiać się przeszkody... Co ma zrobić katoliczka , gdy jej chłopak jest praktykującym protestantem? Tak było w przypadku mojej cioci, która w połowie lat 90-tych wyjechała do Niemiec. Po krótkim czasie poznała swojego męża, Niemca. Pobrali się w jego kościele. Pewnego razu przyjechała do Polski na wakacaje, udała się do Spowiedzi Świętej...Ksiądz się obraził i nie udzielił jej rozgrzeszenia. Powód? Nie miała ślubu 'po katolicku!'
Rozumiem, żę młoda para powinna była płacić za dwa odrębne śluby kościelne, ściągać niemiecką rodzinę do Polski, wynajmować i płacić za tłumacza do ceremonii i po raz kolejny wypowiedzieć identyczne słowa przysięgi w obecności tych samych świadków. Dobry żart. Nie, to nie był żart.

Znając tematykę jeszcze z czasów lekcji religii w liceum, pan młody musiałby zadeklarować na piśmie chęć wychowywania potomstwa w według nauki Kościoła Katolickiego. Czy takie warunki naprawdę musi spełniać osoba innego wyznania, by zawrzeć ślub katolicki? Dziewczyna, która jest katoliczką chyba ma po prostu prawo otrzymać ten ślub. Jako osoba wychowana w duchu tego wyznania, jako osoba wierząca, chcąca żyć godnie z wybrankiem swojego życia pod wspólnym dachem. Deklaracje, co do dzieci nie powinny mieć tu w ogóle miejsca. Co maja dzieci wspólnego do sakramentów dorosłych? Dla dzieci jest chrzest, potem kolejne sakramenty. Dorośli maja wypełniać swoja drogę duchową, swoje sakramenty. Wydaje mi się, że Kościól nie idzie z duchem czasu i przemian. Ślubów po między ludźmi różnych wyzań przybywa i będzie przybywać, bo żyjemy w Europie bez granic i warto, aby Kościół skupił swoją uwagę na tym jak ułatwić młodym zawieranie takiego ślubu, zamiast sprawę komplikować i sprowadzać do sytuacji, że młodzi moga sie przez to poróżnić, a nawet rozstać.

6. Wiele osób chciałoby zawrzeć sakrament małżeństwa, ale nie ma z kim. Czy naprawdę fakt, że chcemy przystąpić do jakiegoś sakramentu ma być uzależnione od tego czy i w ogóle kogoś poznamy i uzyskamy zgodę od tej osoby na wspólne zawarcie tegoż sakramentu?

Tak na poboczu, to chciałabym zwrócić uwagę na jeszcze jeden dość istotny problem. Wydaje mi się, że jest to jedna z głównych przyczyn rozwodów i unieważnień ślubów. To kryterium nazywa się 'niezgodność charakterów', czy w Kościele Katolickim 'niedojrzałość emocjonalna'. 
W dzisiejszych czasach niestety wielu ludzi cierpi na zaburzenia psychiczne typu: Bipolar, stany lękowe, depresyjne, nadpobudliwość, nerwica, zaburzenia osobowości. Co więcej, jest to całkiem powszechny problem, który będzie narastać. Te stany są związane z postępem cywilizacyjnym, stresem, traumatycznyi przeżyciami, itd. Warto, aby zwrócić na to uwagę. Oczywiście, nie każdy przypadek należy traktować tak samo. Depresja nie jest wcale powodem do unieważnienia małżeństwa. Ludzie z całą świadomością mogą zawierać taki ślub. Pytanie tylko jak sobie będą radzić w tej chorobie i jak to wpłynie później na ich potomstwo i czy w ogóle powinni się na nie decydować. 


Kończę moje wywody na temat instytucji małżeństwa. Chyba wyraziłam jasno wszystko to, co pragnęłam wyrazić, co mnie w tej kewstii nurtowało. Dodam, żeby nie było wątpliwości, nie jestem przeciwniczką zawierania ślubów kościelnych. Uważam, że ślub pełni bardzo ważna rolę w związku dwojga ludzi. Jestem zatem za ślubem traktowanym jako ceremonią, rytuałem. Jednak fakt nadania małżeństwu rangi sakramentu sprowadza go wydarzenia, które ktoś może chcieć zawrzeć naprawdę z różnych powodów, także pod naciskiem rodziny, (bo to przecież sakrament!) Niestety, ale w tym sakramencie dochodzi niekiedy do przemocy, gwałtu, wykorzystywania, zdrad... Czy zatem uświęcanie takich relacji, w którym występuje krzywda drugiej osoby pod przykrywką 'sakramentu świętego' nie jest obrazą dla Boga? Czy naprawdę powinno się bronić tej nierozrwalności sakramantu małżeństwa za wszelką cenę, także w wypadku krzywdy dzieci? Jestem ciekawa opinii czytelników, także księży, również protestanckich. Z góry dziękuję i życzę Wszystkim 'szczęść Boże'!

Tuesday 7 April 2020

Koronę noszę na głowie, a nie w sobie


Nie boję się. Nawet nie zaczęłam. Nigdy nie powiedziałabym Mamie, że się boję. Mimo, że codziennie dowiaduję się o śmierci młodej osoby, która niosła pomoc chorym, cały czas idę twardo. Zaciskam pięści i z podniesioną głową pomykam korytarzami naszego szpitala, dumna i pełna mocy jak czołg. Naprawdę, newiele sytuacji jest w stanie mnie złamać.
W Bogu pokładam nadzieję, dlatego nie odczuwam strachu. Lęk jest tutaj nieprzyjacielem, najgorszym towarzyszem w tej trudnej dla wszystkich drodze.


Proszę Boga, by oszczędził naszych pacjentów. Na każdym dyżurze jestem czujna najbardziej jak tylko potrafié. Monitoruję ich stan zdrowia, przyglądam się im. Widzę sporo energii i motywacji.  Nie chcę zaznać porażki. Tyle do tej pory walczyłam.
Myślę o przeszłości, o latach osiemdziesiątych i katastrofie nuklearnej w Czarnobylu. Po dzień dzisiejszy pamiętam smak płynu Lugola. Płyn, który być może ocalił moje życie oraz wiele innych istnień. Mama opowiadała, że jej przyjaciółka, która mieszkała ulicę dalej, urodziała po tej katastrofie martwe dziecko, którego lekarze nie chcieli jej pokazać. Mama mówiłą, że mogło być bardzo zniekształcone. Tamten moment w historii był prawdziwym powodem do niepokoju. Skutki tej olbrzymiej katastrofy odczuwamy po dzień dzisiejszy. Całkiem sporo osób boryka się z chorobami tarczycy, niektóre dzieci chorują na białaczkę, mamy problem z niepłodnością u co piątej pary.


Walka trwa. Musimy zwyciężyć. Codziennie powtarzam sobie, że koronę noszę na głowie, a nie w sobie. Mówię to dobitnie po cichu, w myślach. Wierzę, że będzie dobrze. Musi być. Innego scenariusza nie przyjmuję do wiadomości.
Odpoczywam. Teraz, przez trzy dni będę zbierać siły. Spędzę trochę czasu w ogrodzie. Spróbuję wzmocnić odporność i skorzystać z wiosennego słońca, którego promienie coraz cieplej dotykają nas.

Po wszystkim, chciałabym przylecieć do Polski. Wcześniej zatrzymać się na parę dni w Berlinie lub Monachium. Miałam w planie zwiedzić zamek Neuschwanstein.


Dziś pogoda jest baśniowa. Piszę ten post siedząc w ogrodzie przy filiżance herbaty, zaparzonej ze świeżej pomarańczy. Mam przy sobie aparat fotograficzny i manuskrypt, który zamierzam dalej edytować. Moje króliki gonią się, skaczą po ogrodzie, podjadają trawę, kopią dziury. Doceniam przebywanie w ogrodzie bardziej niż kiedykolwiek. Nigdy wcześniej nie potrzebowałam jego uroków bardziej niż teraz.






Tuesday 31 March 2020

Życie jakiego nie znaliśmy


Straciłam już poczucie czasu. Nie wiem, który to już tydzień życia w izolacji, życia, w którym występuje przemieszczanie się z domu do pracy lub sklepu. Dzięki Bogu za to, że mam duży ogród i urocze zwierzęta, bo inaczej chyba oszalałabym. Ogród jest moim drugim salonem, miejscem, w którym spędzam wolne chwile, czytam, maluję, piszę i uczę się. Tam jest to lepsze życie, spokojne i bezpieczne.
Dziś udało mi się zamówić trzy maseczki ochronne przed COVID. Pierwsza z ich powinna dotrzeć do mnie w ciągu kilku dni. Otrzymałąm informację, że moje zamówienie zostało wysłane.

Dziś po południu musiałam zasięgnąć porady weterynarza. Mój królik ma od jakiegoś czasu ropiejące oko. Udało mi sie je podleczyć je roztworem rumianku i soli, ale wolałam skunsultować sprawę z weterynarzem i zdobyć medykament, żeby wreszcie pozbyć się problemu. Królik jest żwawy, zaczepia mnie ciągle, wskakuje na sofę, by sprawdzić, co robię.

Dziś i jutro mam wolne. Odpoczywam. Jutro ma być słoneczna pogoda, więc udam się do ogrodu, zadzwonię do dziadków, może coś namaluję, poczytam albo pouczę sie francuskiego. Muszę na nowo organizować sobie czas wolny. Skoro nie mogę udać się do miejsc, które dotychczas odwiedzałam, to trzeba będzie znaleźć alternatywę. Oby pogoda dopisała podczas kwarantanny, wtedy będę mogła oddać się pracy twórczej w ogrodzie. Mam jeszcze do ukończenia książkę. Właściwie to muszę skupić się na jednym motywie i  moja opowieść będzie ukończona. Może nawet zabiorę się za napisanie kolejnej książki. Jest tyle do zrobienia. Mam tyle planów...


Codziennie jemy zupę. Zupę gotuję raz na trzy dni. Koleżanka z pracy zaopatruje nas w warzywa, które kupuje u farmera, a my potem wybieramy, co chcemy i płacimy jej. Warzywa są naprawdę świeżutkie, dorodne. Aż chce się gotować zupy! Dziś ugotowałam pomidorową.

To, co dzieje się obecnie jest dla mnie niewyobrażalnie niepokojące. Przypomina to film science-fiction albo jakiś koszmar. Najgorsze jest to, że nie wiemy jak to się wszystko skończy.
Nasz szpital przygotowauje się na przyjęcie do izolacji pacjentów z COVID-19. Modlę się, żeby nikt od nas nie zachorował. Rząd podawał, że sytuacja się poprawiła. Jest widoczny spadek liczby zakażonych, rośnie za to liczba zgonów.
Udało mi się odwrócić moją uwagę od mediów społecznościowych. Obecnie rzadziej tam zaglądam. Media ciągle dostarczają przykrych informacji, zdjęć i filmów w związku z tym, co się ostatnio dzieje.


Dziś na niebie spostrzegłam samolot wojskowy, który leciał nisko nad moim domem. Lądował na pobliskim lotnisku. Prawdopodobnie dostraczył sprzęt medyczny dla naszych szpitali.
Jest nadzieja, że będzie dobrze. Jednak czasu, który spędzamy w izolacji już nie odzyskamy. Warto zatem wykorzystać ten okres jak najlepiej.

Wednesday 25 March 2020

Świat w obliczu koronawirusa


Od czasu, gdy wróciłam z Pragi, Świat uległ całkowitej zmianie, a właściwie przemianie. Ta przemiana cały czas trwa i zmienia się z każdej godziny. Toczy się walka z koronawirusem.
Moi przyjaciele wciąż tkwią w Wietnamie. Dotychczas wszystkie samoloty powrotne, które rezerwowali, zostały odwołane. Mają wracać w piątek, ale wątpię, że uda im się wylecieć stamtąd. Codzienne media donoszą o nowych liczbach zakażonych oraz ofiar koronawirusa.
Do pracy wróciłam w poniedziałek. Tego dnia, koleżanka została odesłana do domu z kaszlem. Wczoraj, czyli we wtorek, odesłano dwie kolejne osoby. Pierwsza z nich gorączkowała, druga to osoba, której żona okazała się mieć symptomy. Zadzwoniła do męża, czyli mojego kolegi, który wczoraj był ze mną na zmianie. Został odesłany do domu. Mówił mi wcześniej, że oboje z żoną wrócili niedawno z Portugalii. Nie poddali się kwarantannie, bo w Portugalii było mało przypadków zachorowań na COVID-19. Niestety przeliczyli się.
Koronawirus funkcjonuje jak Rosyjska Ruletka. Tempo zakażeń tworzy ciąg geometryczny. Nikt z nas nie wie, czy nie jest nosicielem. Testy są teraz dostępne tylko dla tych, którzy trafiają do szpitala.
Widziałam płaczącą Hiszpankę, która pozostaje przy umierającym mężu, któremu zabrano respirator. Jego podeszły wiek odbiera mu szansę na przeżycie. Jego respirator przekazano czterdziestolatkowi. On ma większe rokowania. Smutne, ale takie są realia teraz. W Wielkiej Brytanii, w Londynie, pacjenci już umierają na korytarzach Izby Przyjęć, bo szpitale nie są wystarczająco wydajne, brakuje respiratorów oraz materiałów ochrony osobistej dla medyków.


Zanim wróciłam do pracy, wykonałam w piątek telefon do mojej szefowej z oddziału, na którym pracuję. Chciałam wybadać sytuację. Musiałam dowiedzieć się według jakiego schematu nasz szpital postępuje. Jeszcze wtedy akceptowano odwiedziny. Gdy wróciłam w poniedziałek, odwiedziny były już całkowiecie zakazane. Całe szczęście.
Teraz pozosaje nam tylko czekać. Póki co, widać jak przyroda w Europie i Azji zyskuje na nieobecności człowieka. Woda w weneckich kanałach zrobiła się krystalicznie czysta do tego stopnia, że pojawiły się w niej ryby. Delfiny podpływaja coraz bliżej wybrzeży Italii. W Japonii, ryczące jelenie wędrują sobie po ulicach, a w Tajlandii małpy skaczą po ulicach. Powietrze nad Chinami oczyściło sie znacząco. Nad Europą zmiana ta również jest zauważalna. Wstrzymano prawie całkowicie ruch lotniczy nad naszym kontynencie.
Przyszła wiosna, a wraz z nią nadzieja...


Dziś świeci wiosenne słońce. Moje króliki skacza radośnie po ogrodzie. Czuja się wolne. Mój kot towarzyszył mi przez całą kwarantannę, którą przeszłam po powrocie z Pragi. Pisząc ten artykuł, właśnie jeden z moich królików chrupie marchewkę będac obok mnie na sofie, a zaraz przy nim siedzi kot. Wybrał miejsce bliżej kaloryfera. Zwierzęta nie mają pojęcia o tym, co złego dotknęło ludzkość. Im koronawirus nie zagraża. Ptaki obserwują z lotu miasta. Widzą te miasta inaczej. Opustoszałe, wyludnione, samotne. Teraz to one rządzą światem. Tak, zwierzęta, przyroda. Ona panuje nad nami. Teraz to my jak pandy w zoo siedzimy zamknięci, odizolowani od świata. Tak wygląda życie w klatce. Tak wygląda niewola. Teraz czujemy jak to jest, gdy ktoś lub coś odbiera nam wolność. W tym wypadku jest to mały zarażliwy patogen o ogromych możliwościach zakażania, osłabiania, a nawet wyniszczania ludzkich płuc. Wszystko zależy od tego, na kogo trafi. Jak silny organizm ma do pokonania. Najczęściej przegrywa z odpornością. Jednak pochłania mnóstwo ofiar wśró starszej populacji, także o słabszym immonosystemie, chorych przewlekle.
Mam dziś wolne i odpoczywam. Czuje się znakomicie. Pije napar z pomarańczy i cytryn, czasem zaglądam do ogródka, by sprawdzić co u królików. Mieszkanie wysprzątałam. Nigdy moje klamki i włączniki nie były bardziej błyszczące niż teraz. Codziennie je przecieram środkiem dezynfekującym. Dziś umyłam okna. Został mi tylko żyrandol.
Wczoraj pod koniec pracy kupiłam parę warzyw. Koleżanka załatwia nam od farmera piękne dorodne marchewki, pieczarki, ogórki, cebulę, ziemniaki. W supermarkecie takich nie dostanę. Jakoś inaczej patrzę na te warzywa. Tak, jakby mogło ich czasem zabraknąć. Ludzkie ścieżki są nieznane. Mam tu na myśli zatrudnienie w obecnej sytuacji. Wiele przedsiębiorstw będzie zmagać się z kryzysem. Czas pokaże, co dalej.
Jestem ciekawa jak bardzo świat ulegnie zmianie. Mam nadzieje, że po wszystkim zmieni się na lepsze.

Friday 20 March 2020

Podróż w czasie zarazy

Tak się złożyło, że na miejsce docelowe mojej podróży w czasie światowej pandemii Koronawirusa wybrałam Pragę. Nie był to mój świadomy wybór, aby wyruszyć do Pragi w okresie, gdy w Europie rozpoczęła swoje szaleństwo groźna zaraza. Tak po prostu wyszło. Tęsknota za wojażami. Wycieczkę do Pragi zarezerwowałam wcześniej, w lutym, gdy wydawać by się mogło, że jeszcze nie było przypadków zachorowań na Koronawirusa w Europie.


Do Pragi postanowiłam polecieć na trzy noce. Najpierw wylądowałam w Amsterdamie, a po godzinie wylatywałam juz do Pragi. Holenderska obsługa lotu KLM wydawała się bardzo przyjazna, uśmiechnięta i życzliwa.
Przygotowując się do wyjazdu, mając świadomość epidemii jaka zapanowała na kontynencie, postanowiłam zaopatrzyć się w żel do rąk i witaminę C. Wybrałam się więc do Asdy. Tam nie dość, że nie napotkałam na żaden żel dezynfecyjny do rąk, to jeszcze nawet zwykłego mydła nie było. Papier toaletowy również zniknął z półek.
Co tu robić? Udałam się do Tesco. Tam równie żelu brak.
Na szczęście udało mi się zdobyć w pracy chusteczki nasączone środkiem dezynfekującym. Spakowałam do torby, co trzeba i we wtorek, 10 marca wyruszyłam w podróż na kontynent.

Po przylocie z Amsterdamu, udałam się autobusem 119 do Nadrazi Veleslavin, czyli do końca biegu tej linii. Stamtąd na pieszo do hotelu. Było dość pochmurno, czasami padał deszcz. Odcinek drogi, jaki przeszłam wydał mi się znajomy. Wiele miejsc skojarzyło mi się z Rumią, Gdynią i okolicami. Jednym słowem, słowiański duch. Czułam się prawie jak w domu. Przypomniał mi się ukochany Budapeszt, do którego mam sentyment.
Po dotarciu do hotelu i otrzymaniu klucza do pokoju rozpakowałam torbę. Okazało się, że otrzymałam lepszy pokój niż spodziewałam się. Miałam bowiem zarezerwowany pokój z 'shared bathroom'. Tymczasem, mój pokój posiadał łazienkę. Pomyślałam, że to pewnie skutek odwołań rezerwacji. Trafił mi się przez to lepszy pokój. Trzecie piętro, widok na dość spory budynek szkoły. Pokój ciepły, przytulny. Odpoczęłam chwilkę i ruszyłam odkrywać Pragę. W recepcji poprosiłam o mapę miasta, bo akurat nie posiadałam żadnej. Z dostępnych była tylko jedna w języku rosyjskim, ale z opisami w języku czeskim, więc jak dla mnie w porządku.

Idąc wzdłuż rzeki Wełtawy dotarłam do Mostu Karola. Wcześniej rzuciłam okiem na zamek. Na moście turyści w kapturach, z parasolami. Pstryknęłam parę fotek. Chciałam udać się do biblioteki Klementinum, którą poleciła mi przyjaciółka, ale niestety została zamknięta. Na czas pandemii pozamykano wszystko, z wyjątkiem restauracji, kawiarni i hoteli. Miałam tylko szczęście, żę Pałac Lebkowicza był otwarty, a w  zasadzie galeria. Mogłam tam m.in. zobaczyć rękopis dzieł Bethoveena i obraz Petera Bruegel'a zatytułowany 'Sianokłosy'. Po zwiedzeniu galerii, udałąm się pałacowej kawiarenki. Była prawie pusta. Usiadąm przy oknie. Zamówiłam cappuccino i sok pomarańczowy. Zdezynfekowałam telefon, a następnie podłaczyłam go do ładowarki. Kurtkę miałam przemoczoną. Ładowarka wewnątrz torebki też była mokra, więc przed włożeniem jej do kontaktu, przetarłam ją o suche jeszcze ubranie. Czytałam posty na Twitterze, komentarze. Niekiedy śmiałam się na głos z tego, co tam ludzie zamieścili.
Zdezynfekowałam ręce, założyłam mokrą kurtkę, po czym udałam się do hotelu. Po drodze udałam się do pobliskiego sklepu po zakupy. Po powrocie do hotelu, mokrą kurtkę powiesiłam na krześle przy kaloryferze, wzięłam gorący prysznic, wypiłam szklankę soku pomarańczowego, zjadłam jedną pomarańczę, pograłam w grę i zasnęłam.
Każdego dnia w hotelu samotnie spożywałam śniadania. Podobnie osamotniona w podróży czułam się tylko w Grecji, gdzie z powodu rannej stopy, musiałam większość czasu spędzać w pokoju hotelowym.

Pobyt w Pradze spędziłam głównie spacerując na świeżym powietrzu i fotografując obiekty. To była chyba najbardziej rozsądna opcja. Drugi dzień mojego pobytu był bardzo deszczowy. Właściwie padało bez przerwy.
Trzeciego dnia wreszcie zaświeciło słońce. Mogłam w końcu zrobić jakieś sensowne zdjęcia.
W dniu, kiedy wracałam, będąc na międzylądowaniu na lotnisku w Amsterdamie, mój kolega, który sam był wówczas w Estonii, poinformował mnie, że zdążyłam na czas opuścić Czechy, bo ten kraj zamyka swoje granice. Miałam szczęście.

Po powrocie do Anglii zakupilam Ibuprom. Tak na wszelki wypadek. Następnego dnia poczułam, że zaczyna sie u mnie katar i trochę gryzie w gardle. Musiałam zrobić zakupy i coś mnie skusiło, aby jeszcze dokupić Paracetamol do picia. Dostałam jeden z trzech dostępnych na półce. Po powrocie z zakupów rozpoczęłam domową kwarantannę. Odseparowałam się od chłopaka. Od tamtego czasu minął tydzień, gdy jesteśmy w osobnych pokojach. Co noc śpi ze mną ( lub na mnie:-)) mój kot. Królik też codziennie jest w moim domu. Prawie wyleczyłam mu infekcję oka. Bez konsultacji weterynarza udało mi się pozbyć problemu. Może jeszcze dwa przemycia wyciągiem z rumianku i soli i oko powinno wrócić do zdrowia.

Moje przeziębienie trwało jakieś sześć dni. Nie miałam gorączki, ale czułam się osłabiona i nie miałam chęci do niczego. Możliwe, że zachorowałam z powodu przemoczonej kurtki, w której chodziłam po mieście, a może powodem mojego stanu zdrowia było czekanie na lotnisku w Amsterdamie, na którym poczułam w pewnym momencie zimno i pustkę.

Moi znajomi utknęli w Wietnamie i nie wiem jak długo tam pozostaną. Jestem z nimi w kontakcie.

W planach miałam polecieć na południe Francji, udać sie również do Berlina, Polski. Chciałam znowu polecieć do Budapesztu. Mam nadzieję, że ta pamdemia się skończy, że ludzie zostaną uzdrowieni. Mam nadzieję, że wspólnie pokonamy tego potwora i staniemy sie silniejsi.
Pragne wkrótce polecieć do Polski, na Węgry, do Niemiec. Praga juz zawsze będzie kojarzyć mi się z tą zarazą. Niemniej jednak wspomnienia przyjemne pozostaną. Szkoda też, że pogoda nie dopisała, ale zdjęcia i tak udały mi się. Są trochę ponure, ale taki efekt też lubię.

Wierzę, że będzie dobrze. Musi być dobrze.